niedziela, 7 czerwca 2015

3 cz. 1

Wbiegłam do domu. Rzuciłam na podłogę torbę z książkami i złapałam małą, czarną torebkę. Przewiesiłam ją przez ramie i wyszłam uprzednio łapiąc kanapkę, którą robiła sobie Lou.
- Dzięki, młoda. - Dziewczynka zrobiła nadąsaną minę, ale już po chwili złapała całuska, którego jej wysłałam. Zamknęłam za sobą drzwi.
Ruszyłam dobrze znaną trasą. Gdy wyszłam z domu po raz polejny dziś miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, ale zawsze kiedy się odwracałam nikogo nie było. Pewnie młodsze dzieciaki nie mają nic lepszego do roboty.
Wchodząc na znajomy teren kupiłam śliczną, małą, białą różę, które mama tak uwielbiała. Przez alejki cmentarza jestem w stanie przejść z zamkniętymi oczami, więc po chwili już byłam.
Stanęłam przed dwoma śnieżnobiałymi nagrobkami. "Celine Wood-Carter" oraz "Jonathan Carter" - ich imona na złoto wyryte w marmurze informują, że tacy ludzie istnieli.
Ale czym jest istnienie?
To tylko mały płomyk życia, które nagle może być zgaszone. Pozostają tylko wspomnienia w sercach, którym byłeś najbliższy. Czy śmierć gasi ten płomień na zawsze, spowijając otoczenie w mrok,czy może jest tlenem, który podsyci ogień zmieniając go w pożar?
To wiedzą tylko Ci, którzy obserwują nas z tam tond. Tylko oni wiedzą co jest potem.
Zgarnięłam liście i inną różę, która po wyschnienięciu zmieniła bawę na szary. Umieściłam w wazonie nowego kwiata. Usiadłam na bluzie po turecku na lekko wilgotnej trawie. Zapadła cisza. "Rozmawialismy" w myślach. Powiedziałam co wydarzyło się przez ostatni tydzień: ciotka mało ręki nie złamała, Ian po pięciu próbach odebrał prawo jazdy, które ja zdobyłam za pierwszym razem. O tym, że w pracy jakiś chłopak się do mnie przystawiał i jak zawsze w takich sytuacjach ratował mnie Simon (kolega).
Kiedy miałam już opowiadać o tym co stało się dzisiejszego ranka, coś poruszyło się w krzakach. Spojrzałam w tamtą stronę, ale nikogo nie zauważyłam. Znów miałam zaczać temat dwóch mężczyzn, kiedy zobaczyłam ruch z lewej strony. Dyskretnie zerknęłam tam, ale jak nikogo nie było, tak nie było.
- Hej! - Koło mojego prawego ucha pojawiła się twarz Luka. Moje serce na sekundę zatrzymało się, by po chwili zacząć być cztery razy szybciej niż zawsze.
- Luke! - Pisnęłam ze strachu i położyłam rękę na sercu. Zaczyna się śmiać. Nie jest to śmiech, którego można by się po nim spodziewać. Siedemnastoletni chłopak śmieje się jak mały chłopiec, który dodatkowo połknął balon z helem. Ci śmieszne ten dźwięk jest uroczy. Mam ochotę śmiać się razem z nim, ale kurczę, jesteśmy na cmentarzu. Chyba nie wypada. Gromię go wzrokiem na co on od razu przestaje. Teraz patrzy na mnie ze smutkiem.
- Odwiedzasz rodziców - to brzmi jak stwierdzenie, a nie pytanie. Kiwam głową prawie nie zauważalnie. Siada obok mnie, a ja mrugam zaskoczona.
- Co ty robisz? - Zerkam na niego zdziwiona
- Siadam obok ciebie. To takie dziwne?
- Przy grobie... moich rodziców? Nie, to jest bardzo normalne. - Mówię z widzą widoczną ironią w głosie. - Tak w ogóle, co tu robisz? - To pytanie zbiło go z tropu. Mruga kilka razy i unosi oczy do nieba.
- Ja... no wiesz...
- No nie wiem - naciskam. Co jeśli mnie śledzi? Jeśli to robi to urwę mu głowę.
- Spacerowałem... - mówi bez mrugnięcia okiem.
- Tak po cmentarzu? - Unoszę brew. Przez chwilę jest skonsternowany.
- Wszystko w swoim czasie, skarbie - mówi tajemniczo, a moje oczy stają się wielkie jak spodki.
- Nie jestem skarbem - wlepiam wzrok w różę. Już lekko pochyliła główkę jakby kłaniała się przyszłości. Jak by godziła się na przemijanie.
Siedzimy w ciszy kilka minut. Wpatruję się w moje czarne paznokcie.
- Co się stało? - Luke przerywa ciszę. Unoszę głowę. Jak mogłam sądzić, że nie będzie chciał się dowiedzieć? Przełykam głośno ślinę. - Jeśli nie chcesz, nie mów. Nie naciskam. Rozumiem, że to jest trudne... Może ja już pójdę...? - Wstaje by odejść, ale ja nie myśląc wiele, łapię jego dłoń. Siada po raz kolejny, a ja zamykam oczy. Znów widzę to co się wtedy wydarzyło.
- W dzień moich siódmych urodzin rodzice usadzili mnie do samochodu i zawieźli do wesołego miasteczka, mówiąc, że to niespodzianka. Każde moje urodziny wyglądały tak samo. Przychodziła rodzina, przyjaciele, sąsiedzi. Dostawałam misie, gry słodycze, kiedyś nawet rower. Zawsze się scieszyłam z urodzin, ale czułam, że te będą wyjątkowe. I prawdę mówiąc taki był. - Znów patrzę na świat oczami dziecka. - Byliśmy na kolejce górskiej , samochodzikach, w domu strachów. Objedliśmy się watą cukrową do nie przytomności - mówię śmiejąc się przez łzy, które pojedynczo opuszczają moje oczy. Widzę tylko rozmazane plamy. Na wzroku nie mogę już polegać. Luke ociera kciukiem moje policzki, zakładać ocierając z nich łzy. Biorę głęboki wdech. - Kiedy mieliśmy wracać rodzice podarowali mi naszyjnik.
Chłopak nie odzywa się, ale kiedy wspomniałam o medalionie spojrzał ma moją szyję. Pociągnęłam nosem i próbuję się uśmiechnąć, ale pewnie nie wygląda to dobrze. - Nie rozstaję się z nim. - Nie hamowałam już łez. - Kiedy wracaliśmy... - Nie mogę powiedzieć tego na głos.
Luke złapał moją dłoń w lekkim, ale stanowczym uścisku i popatrzyła na mnie wzrokiem: "Nie naciskam". Odetchnęłam głęboko i postanowiłam dokończyć to co zaczęłam. Mówię obcej osobie historię mojego życia. Nawet Ian czekał pół roku zanim się przed nim otworzyłam. Nie wiem czemu to mówię, ale czuję, że mogę mu zaufać.
- Podobno kierowca ciężarówki zasną za kierownicą i zjechał na nasz pas... Tata próbował go wyminąć, ale wtedy stracił panowanie nad samochodem... - muszę dokończyć to co zaczęłam. - Uderzył w drzewo... Zmarli na miejscu... Z początku nic nie rozumiałam... chciałam, żeby mnie odwiedzili, przytulili pocałowali i powiedzieli, że wszystko będzie dobrze... Potem usłyszałam rozmowę lekarza i cioci. Ciotka obiecała się mną zaopiekować. Lekarz powiedział, że jeszcze nigdy nie spotkał dziecka, które po tak poważnym wypadku obyło się ledwo z kilkoma ranami i siniakami. Dopiro po pewnym czasie zrozumiałam, że i-i-ich już -n-n-nie ma... - Załkałam ostatni raz, by po chwili znaleźć się w ramionach chłopaka. Tulił mnie do siebie chwilę.
- Wstawaj... - Poderwał się z ziemi i pociągną mnie za sobą.
- Co... Gdzie?

3 komentarze:

  1. Ta Dam! Mój pierwszy komentarz na tym blogu :) hi hi hi
    No więc tak, zaczyna swą długą z ogromną ilością błędów ( gramatycznych i ortograficzny) przemowę.
    Blog świetny nawet lepszy od MojaNiezgodna. Historia narazie orginalna. Nom chłopak zmieniający się w jakiegoś ptaka. Szkoda tylko że straciła rodziców. Opowiadanie bdb lecz zmieniłam bym to że Luka zna niecały dzień a powiedziała mu swoją całą tajemnicę i przytula się z nim na cmentarzu.
    Świetnie Piszesz! (♡˙︶˙♡)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział fajny ale bardzo dużo błędów ort.
    stamtąd*
    zasnął*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem ale pisałam na telefonie i nie sprawdziłam xD :*

      Usuń